Tydzień temu, u siebie 6:1. Wczoraj na wyjeździe 2:5.
Nieco ponad kwadrans potrzebowali zawodnicy LKSu Mroczków, by objąć prowadzenie w meczu z liderem. Później było tylko gorzej... Gorzej było oczywiście dla gości. Ale nie wyprzedzajmy faktów. Początek meczu nie należał do nas, bo rozpoczęliśmy kiepsko. Chaos, nieporadność, zwyczajne zagubienie. Całe szczęście, że popełniliśmy błąd, po którym padła bramka i przegrywaliśmy 0:1. Całe szczęście, ponieważ w tym momencie sytuacja odwróciła się o 180 stopni. Zaledwie pięć minut później wyrównaliśmy i szło nam coraz lepiej. Akcje Olimpii wreszcie mogły się podobać, a w powietrzu wisiała bramka. Na prowadzenie wyszliśmy jeszcze w pierwszej połowie i do przerwy, nasza dominacja była coraz wyraźniejsza.
Druga połowa wyglądała na prawdę dobrze. Goście w zasadzie tylko się bronili, co nie wychodziło im najlepiej, więc średnio raz na 11 minut, podwyższaliśmy wynik o zdobytą bramkę. Pod naszą było raczej spokojnie, ponieważ rywalom trudno było przeprowadzić jakąś składną akcję. Nie widzę sensu jakiegoś większego rozwodzenia się nad minionym spotkaniem. Byliśmy lepsi, co potwierdza wynik tego meczu.
Wczorajszy wyjazd do Ostrowa zapowiadał się ciekawie, ponieważ mierzyły się drużyny, które jako jedyne, nie doznały żadnej porażki w rundzie wiosennej.
Pierwsze minuty meczu można śmiało podsumować słynnym: "this... is... Spartaaaaa!!!" ponieważ Spartanie rzucili się na nas niczym amerykański nastolatek na BigMaca. Jak na dłoni widać było, że za wszelką cenę chcą szybko objąć prowadzenie w tym meczu. Detrerminacji starczyło im na tyle, że zdołali to zrobić, Bramka otwierająca wynik spotkania, to przecudnej urody trafienie z rzutu wolnego. W tej sytuacji można było tylko stać i podziwiać fantastyczny strzał zawodnika gospodarzy. Podobnie jak przed tygodniem, przydał się Olimpii taki kubeł zimnej wody. Pobudka, zabraliśmy się do roboty, i nie daliśmy się zepchnąć do obrony. Chwilę później, po dobrej akcji ofensywnej, wykorzystujemy zamieszanie w polu karnym miejscowych i po raz drugi zaczynamy ten mecz. Jeszcze większa motywacja sprawiła, że uspokoiliśmy nieco sytuację na boisku i konsekwentnie graliśmy swoje. Sparta ani myślała odpuścić i była groźna cały czas. Spotkanie było dynamiczne, niejednostronne i o boiskowej nudzie nie było mowy. Jak na lidera przystało Olimpia wykorzystała jedną z akcji i objęła prowadzenie jeszcze przed końcem pierwszej części meczu.
W przerwie gospodarze wykorzystali jedyną zmianę, którą dysponowali tego dnia i świadomi konieczności oszczędzania sił grali mniej agresywnie niż w pierwszej połowie. Nie oznaczało to oczywiście, że się przed nami położyli, chociaż z każdą minutą grało nam się coraz lepiej. Na dowód tego po jakichś 7 minutach odskoczyliśmy na 3:1. Przewaga dała nam więcej pewności i spokoju, i za niespełna 10 minut nasza przewaga wzrosła do 3 bramek. Po tej akcji Sparta pokazała, że nie jest tym samym zespołem co w zeszłej rundzie i nie padła na kolana. Po kolejnych kilkunastu minutach gospodarzom udało się zmniejszyć dzielący nas dystans bramkowy i do złapania kontaktu mieli już tylko jedną bramkę. Całe szczęście, że Olimpia nie zapomniała wtedy o co walczy. 10 minut przed końcem padła bramka, która ustaliła końcowy wynik spotkania na 2:5.
To był bardzo dziwny mecz. Chwilami bardzo dobry i dynamiczny, a momentami chaotyczny i nerwowy. Pierwszego dowodzi liczba bramek, drugiego nieskuteczność, niewykorzystany przez nas karny i bramka, której sędzia nam nie uznał. Bez wątpienia wygrał lepszy zespół.
Gospodarze w porównaniu z rundą jesienną zrobili duży krok do przodu, co z pewnością jest ogromną zasługą Pana Andrzeja Nasulewicza. Dziękujemy za ciekawe zmagania i życzymy powodzenia w dalszych meczach :-)
Przepraszam za te nieco chaotyczne i niespójne komentarze, ale nie da się jednocześnie filmować i oglądać meczu :-)